Waldemar Smaszcz
”Pod krzyżem miłość krzyża nie ostygnie”
o poezji ks. Karola Antoniewicza

Pani Stanisławie Gryncewicz ze szczególnym przesłaniem tej myśli ks. Antoniewicza: “... dla ludzi łzy są tylko łzami, a dla Maryi modlitwy słowami.”

Boże Narodzenie to najpiękniejsze polskie święta, czas radosnego przeżywania przyjścia Zbawiciela na świat. Dlatego można mieć wątpliwości, czy przypomnienie w tym okresie poety krzyża, człowieka wielkiego cierpienia, jakim był ks. Karol Antoniewicz, nie jest wręcz dysonansem. Wystarczy jednak wczytać się w jego strofy, by dojść do przekonania, że jest wiele powodów, aby właśnie w świątecznym numerze “Czasu Miłosierdzia” przybliżyć Czytelnikom życie i dzieło autora najpowszechniej znanych pieśni kościelnych, śpiewanych do dziś, a tak zupełnie zapomnianego, iż tylko nieliczni wiedzą kim był, kiedy i gdzie żył i pracował oraz jak niezwykłych rzeczy dokonał.

W rozważaniach Ze skarbca roku liturgicznego ks. bp Edward Ozorowski napisał: “Dzień 26 XII w świadomości wielu pozostaje jako drugi dzień Bożego Narodzenia. W tym dniu ludzie wyruszają z domów w gościnę, odbywają się wesela. Jest to na ogół dzień radości, dzielony z najbliższymi i dalszymi z otoczenia. Tymczasem w liturgii Kościoła w tym dniu dominuje kolor czerwony - kolor męczeństwa, bo Kościół świętuje narodziny dla nieba diakona Szczepana. (...)

Wspominając męczeństwo św. Szczepana w drugi dzień Bożego Narodzenia, Kościół pragnie ustrzec ludzi przed widzeniem tej uroczystości bajecznie i sielankowo. Cała sceneria obchodów Bożego Narodzenia może sprawiać takie wrażenie: stajnia, żłób, okrutny Herod, mędrcy ze Wschodu, pastuszkowie itd. Wszystko to wygląda jakże sielsko-anielsko. A tymczasem Boże Narodzenie jest wydarzeniem zbawczym, dramatem walki wydanej mocom ciemności. Radość Bożego Narodzenia ma głębsze fundamenty, niż uciecha z jasełkowej scenerii. Radość Bożego Narodzenia zakorzenia się w prawdzie, że Bóg stał się człowiekiem, aby ludzi przeprowadzić drogą krzyża do niebieskiej ojczyzny.”

Tej wielkiej myśli, tak bardzo wyeksponowanej przez św. Pawła, “apostoła mądrości krzyża” (”postanowiłem bowiem, będąc wśród was - mówił - nie znać niczego więcej jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego”, Kor. 2,2), nie może przesłonić nawet największa radość. Pamiętam z dzieciństwa obrazki, jakie otrzymałem od księdza odwiedzającego nasz dom “po kolędzie” - najbardziej poruszający wydawał się ten, na którym obok maleńkiego Jezusa leżącego na sianku w rogu widniały: krzyż, cierniowa korona, gwoździe i młotek. Dzieciątko Jezus jedną rączką wskazywało w tym kierunku, drugą zaś zakrywało oczy. Choćbyśmy jednak powtórzyli ów gest, zasłonili oczy, to przecież cierpienie pozostanie tak samo realne. Mówił o tym starzec Symeon do Maryi, gdy wraz z Józefem wnosiła swego Boskiego Syna do świątyni: “Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Ł 2, 34-35).

Cierpienie jest nieodłączne od naszego życia na ziemi. I choćbyśmy starali się o tym nie pamiętać, a nawet odpychać je niby złowrogą bestię, to przecież zawsze może nadejść. Szczególnie dotkliwe staje się, gdy przychodzi nieoczekiwanie, wyłania się z jasnego otoczenia, jak gradowa chmura w słoneczny dzień. Tak właśnie było w życiu Karola Antoniewicza, ale on nie ugiął się, ani nie złamał pod ciężarem, który mógł się wydawać ponad ludzkie siły. Od dzieciństwa - jak napisał ks. Jan Poplatek - matka “odpowiednio do jego rozwoju umysłowego, wprawiała Karola do obcowania z Bogiem przez modlitwę, mówiła mu często o Bogu Stwórcy i Panu, któremu należy się wierna służba przez wypełnianie obowiązków i życie zgodne z prawem Boga, ale równocześnie pouczała go, że Bóg jest nieskończenie dobrym Ojcem, któremu należy się miłość synowska, otwierała przed nim tajniki sądów Bożych, którymi Bóg surowo karze, ale też sprawiedliwie i wspaniałomyślnie nagradza dobre myśli, słowa i czyny ludzkie, wtajemniczała go w ojcowskie rządy Boga nad światem i uczyła kochać Go nie tylko wtedy, gdy daje człowiekowi to, co go cieszy, ale i wtedy, gdy dopuści na niego to, co w języku ludzkim nazywa się złem i nieszczęściem.” Autor tego jednego z nielicznych tekstów poświęconych ks. Karolowi Antoniewiczowi dodał jeszcze, próbując ogarnąć niezwykłą biografię kapłana i poety: “Rozumny wpływ matki i przykład jej życia, wprowadził Karola w życie z wiary, przeniknięte nadprzyrodzonym punktem widzenia, który odtąd miał mu przyświecać w całym życiu i uchronić go nieraz od upadku lub załamania wewnętrznego i umożliwić mu zdobycie prawdziwego hartu ducha”.

Brzmi to niby współczesna hagiografia, ale nie ma w tych słowach cienia przesady. Zastanawiać jednak musi, że chociaż Karol Antoniewicz był niemal rówieśnikiem Juliusza Słowackiego (urodził się we Lwowie 6 listopada 1807 roku) i jego biografia z lat młodości była wręcz typowa dla poety romantycznego (studia prawnicze na uniwersytecie lwowskim, trzy podróże po Europie, uwieńczone spotkaniem i rozmową z Johannem Wolfgangiem Goethem, wreszcie udział w powstaniu listopadowym i emigracyjna tułaczka), to przecież próżno szukać o nim informacji w podręcznikach historii literatury. Wszystko, co było treścią jego dojrzałego życia, okazało się tak odmienne od dokonań rówieśników, że nawet nie próbowano włączyć ks. Antoniewicza do obrazu epoki. Charakterystyczne, że także w naszych czasach nie tylko nic się nie zmieniło, ale - powiedziałbym - pogłębiał się jeszcze ów proces zapomnienia. Gdy tylu poetów wydobywano z niepamięci, nie znalazł się bodaj nikt, kto upomniałby się o autora wstrząsającego cyklu “U stóp krzyża”. Nawet w specjalistycznych studiach na temat religijnych tradycji literatury polskiej, opracowanych przez Zakład Badań nad Literaturą Religijną Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, w tomie poświęconym romantyzmowi głucho o ks. Antoniewiczu. Jego nazwisko pojawia się jedynie w studium o Jerzym Liebercie. Poeta podzielił los wielu innych twórców religijnych, z reguły pomijanych w syntetycznych opracowaniach literatury polskiej. Tradycje scjentystyczne historii literatury nie sprzyjały temu nurtowi, by przywołać innych wielkich zapomnianych, jak żyjący jeszcze w średniowieczu bł. o. Władysław z Gieleniowa, pierwszy znany z imienia i nazwiska autor pieśni kościelnych, w tym “Jezusa Judasz przedał” czy “Augustus kiedy królował”; jak Jan Żabczyc (przełom XVI i XVII w.), autor pierwszego zbioru kolęd “Symfonie anielskie” (1630), wśród których znajduje się niezmiennie popularna “Przybieżeli do Betlejem pasterze”; wreszcie jak Franciszek Karpiński z “Pieśnią poranną” (”Kiedy ranne wstają zorze”), “Pieśnią wieczorną” (”Wszystkie nasze dzienne sprawy”), a zwłaszcza arcykolędą “Bóg się rodzi”. Ks. Karolowi Antoniewiczowi przysługuje w tym szeregu jeżeli nie tytuł primus inter pares, to z całą pewnością miejsce obok Karpińskiego, gdyż wzbogacił nasze pieśni kościelne o takie najpowszechniej znane utwory, jak “Chwalcie łąki umajone”, “Biedny, kto Ciebie nie zna od powicia”, “Nie opuszczaj nas” i najprawdopodobniej “W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie”.

Wymieniając choćby tylko te tytuły, musimy zadać sobie pytanie, jak to się stało, że zapomniano o poecie, który - można powiedzieć - najpełniej zrealizował marzenia twórców epoki romantycznej, gdyż jego dzieła najdosłowniej zawędrowały pod strzechy. A przy tym nie tylko dokonania literackie uczyniły z ks. Karola Antoniewicza postać godną najszerszego zainteresowania. Niezwykła była jego biografia, z tym, że tylko do pewnego momentu odzwierciedlała - by tak powiedzieć - “ducha epoki”.

Po upadku powstania listopadowego i powrocie z emigracyjnej tułaczki, Karol Antoniewicz powrócił do swojego dworku w Skwarzewie pod Lwowem. W 1832 roku ożenił się z kuzynką ze strony matki, Zofią Nikorowiczówną. I w tym momencie odwróciła się szczęśliwa karta w jego życiu. Młodzi małżonkowie zaznali najgłębszych cierpień rodziców - pięcioro dzieci umarło im w niemowlęctwie, aż wreszcie - także ich rozdzieliła śmierć. Po latach poeta tak napisał o swojej zmarłej żonie: “...kochała Boga nie tą, według marzeń serca urojoną, ale (...) miłością, jaką On chce, abyśmy Go kochali. Życie jej było ciche, łagodne, ukryte. Od kolebki do grobu krótką, ale bolesną przebiegła drogę, miłość Boga nigdy od niej nie odstąpiła, bo nie przy niej, ale w niej była. Jako kwiatek polny u stóp krzyża zakwitła, zwiędła, opadła”.

Zdumiewa heroizm, z jakim oboje znosili doświadczenia losu. Ich pełne bólu życie nie zasklepiało się w cierpieniu, przeciwnie, wypełniała je ofiarna miłość bliźniego. Jedna sala dworku została zamieniona na izbę lekcyjną dla chłopców, druga - dla dziewcząt, w trzeciej zaś urządzono niewielki szpital, jedyny w okolicy. Gdy po śmierci ostatniego z dzieci zamieszkali we Lwowie, nadal opiekowali się chorymi w szpitalu Sióstr Miłosierdzia; żona Zofia już wtedy przybrała imię siostry Józefy. Po jej śmierci Karol Antoniewicz zlikwidował swoje sprawy majątkowe i w 1841 roku wstąpił do zakonu jezuitów w Starej Wsi. Po latach tak napisał o dojrzewaniu do tej decyzji: “Świat stawał mi się obojętniejszym, samotność coraz więcej miała powabu, szukałem pociechy w modlitwie i Bóg mi jej użyczył. Zrozumiałem to życie wśród świata, ale nie wedle świata. Kochałem ludzi, ale ta miłość inny zwrot wzięła; kochałem ludzi nie dla siebie, ale dla nich, szukałem ich w cierpieniu, unikałem w zabawie. Bóg mi wystarczał! Jedno i toż samo uczucie i w sercu Zosi rozwijało się, tylko dopiero od tej chwili we wszystkim i zupełnie mogliśmy się zrozumieć, wtedy dopiero poznałem, jak dwa serca jednym sercem, dwie myśli jedną myślą stać się mogą...”

Te same treści, chociaż poddane bardziej uniwersalnej refleksji, stały się tkanką pisanych wówczas liryków:

Ja żyłem krótko w szczęścia urojeniu,

Świat rozpromieniał mej duszy źrenice:

Ale przy pierwszym bolesnym westchnieniu

Pojąłem całą życia tajemnicę.

Wtenczas me serce jakby lodem ścięte,

Ach, po raz pierwszy prawdą zapłakało,

Gdy szczęście srogo na krzyżu rozpięte,

W cierniowym wianku, skrwawione ujrzało.

Odtąd, niby Apostoł Narodów, nie odstępował krzyża zarówno w posłudze kapłańskiej, jak i w twórczości poetyckiej. Zaufał temu znakowi zbawienia, z niego odczytywał prawdy, którymi dzielił się z innymi:

Kiedy chcąc zgłębić życia tajemnicę

Rozum zamilknie na twoje pytania,

A piekło zwątpień ciśnie błyskawicę

Jak ostry sztylet, co duszę rozrania:

Pospiesz do krzyża, bo z krzyża jedynie,

Jak promień łaski wiara w duszę spłynie.

Pod krzyżem spotykał też tę, która współcierpiała ze swoim Boskim Synem, Matkę Najświętszą i do niej kierował słowa jako do najlepszej z matek. Wiele tych słów - o czym już była tu mowa - do dziś słyszymy w naszych świątyniach. Ks. Antoniewicz w sposób doskonały połączył naszą maryjność z miłością do Krzyża, najpełniej więc wyraził polską duchowość, ukształtowaną przez wieki trwania w wierze ojców, z którą wchodzimy dzisiaj w trzecie tysiąclecie. Z całą pewnością nie powinien więc pozostać zapomniany.


powrót